Rozdział II
Radosne podniecenie dziewczynki było niemal zaraźliwe. Amras obserwował ją, jak jako jedna z pierwszych wstaje przed świtem i krząta się po obozowisku, a czasem zerka na niego ze źle skrywanym zniecierpliwieniem. Gdy już wszyscy byli gotowi i rozeszli się grupkami na polowanie, a Amras zatroszczył się o Dinessel, mała omal nie rzuciła mu się na szyję.
To było nawet miłe, uczyć. Dinessel pierwszy raz od dawna była tak daleko od bezpiecznych murów twierdzy i zadawała mnóstwo pytań, nie pozwalając Amrasowi na myślenie o niczym innym. Zdawała się zgrywać z lasem, w naturalny sposób stawała się jego częścią, a przy tym chłonęła każde słowo opiekuna.
Amras prowadził ją leśną ostoją, wyszukując ślady bytności zwierząt i objaśniając różnice w tropach. Nie nastawiał się zbytnio na to, że cokolwiek upolują, ale też nie zamierzał zaprzepaścić okazji, gdyby się nadarzyła. Pierwszą sarnę, którą dostrzegli przy wodopoju, wykorzystał tylko, by objaśnić wychowance, w jaki sposób złożyć się do strzału w leśnej gęstwinie i gdzie najlepiej celować; nie zamierzał jeszcze wracać do obozu, a zapolowanie na sarnę wiązałoby się z koniecznością dźwigania dodatkowego ciężaru.
Dinessel była trochę rozczarowana, że nie pozwolił jej spróbować, ale nie oponowała zbytnio, wciąż pewnie mając w pamięci rozmowę z poprzedniego dnia o tym, jak ważne było posłuszeństwo. Amras obiecał jej, że przy następnej okazji będzie mogła strzelić, więc gdy spostrzegł samotnego koziołka na przeciwległej krawędzi jaru, wzdłuż którego szli, gestem nakazał małej się zatrzymać. Podprowadził ją bliżej, kryjąc się za splątanymi gałęziami krzewów, bujnych, lecz dość niskich, by dało się strzelić ponad nimi.
– Mogę? – szepnęła Dinessel, gdy już znalazła sobie dogodną pozycję.
– Bez pośpiechu. – Amras nachylił się, by lepiej ocenić czystość strzału. – Nie widzi i nie czuje nas, pożywia się. Skup się, wyceluj. To nie słomiana tarcza.
Dziewczynka skinęła głową i napięła łuk. Cięciwa brzęknęła cicho, a strzała śmignęła ponad parowem i ugodziła koziołka, który wydał z siebie bolesny kwik i zniknął za krawędzią jaru.
– Och! – Dinessel zerwała się na nogi, bezskutecznie próbując dostrzec swoją zdobycz.
– Trafiłaś go – zauważył spokojnie Amras. – Jest szansa, że nie ucieknie daleko. Trzeba go będzie tak czy inaczej odszukać i dobić, bo jeśli nie raniłaś go śmiertelnie, będzie się męczyć.
Na te słowa Dinessel wyskoczyła zza krzewów i pobiegła przed siebie w stronę swojej zdobyczy.
– Zaczekaj! – zawołał za nią Amras, ale dziewczynka była zbyt przejęta, by go posłuchać. Jej podekscytowanie było zrozumiałe, lecz mogło okazać się niebezpieczne, więc Amras podążył jej śladem, zbiegając w głąb jaru.
Metaliczny szczęk i eksplozja bólu w nodze osadziły go w miejscu. Runął na twarz, w ostatniej chwili podpierając się rękami. Instynkt kazał natychmiast się zerwać, ale coś trzymało go w uścisku. Żaden atak jednak nie nadszedł.
Bolesny okrzyk Amrasa zatrzymał Dinessel. Dziewczynka obróciła się, zaalarmowana, a gdy zorientowała się, że opiekun nie wstaje, zawróciła. Amras tymczasem ochłonął z pierwszego zaskoczenia i usiadł. Zaklął, gdy zorientował się, co było przyczyną szarpiącego bólu. Lewa łydka tkwiła w żelaznych wnykach, które werżnęły się głęboko w mięśnie.
Zalała go fala wściekłości. Żaden elf nie stosował tak barbarzyńskich metod polowania, a i ludziom, gdy zdarzało im się mieszkać w sąsiedztwie, zazwyczaj szybko wyjaśniali, że nikt nie będzie tolerował takiego bestialstwa.
– Co to jest? – Dinessel przypadła do niego i z przerażeniem utkwiła wzrok w nasiąkającej krwią nogawce.
– Wnyki. – Amras nie był w stanie stłumić warknięcia. – Muszę je otworzyć. Jak tylko rozewrę szczęki, pomożesz mi wyciągnąć nogę – poinstruował, a dziewczynka potaknęła. – Chwyć przy kolanie. Nie, nie tak blisko, bo jeszcze przypadkiem przytrzaśnie ci palce. Gotowa?
Wnyki były silne, mechanizm zardzewiały, a Amras z trudem znajdował oparcie dla palców tak, by ich nie poranić. Był wdzięczny za grube rękawice, które zapewniały choć trochę ochrony. W końcu udało mu się chwycić odpowiednio mocno i szarpnąć.
– Ju- – komenda utonęła w okrzyku, gdyż żelazo wyślizgnęło się Amrasowi z rąk i zatrzasnęło na nodze tuż poniżej krwawej linii śladów pozostawionych przez żelazne zęby. Elf przycisnął wierzch dłoni do ust i przymknął oczy, gdy śniadanie podjechało mu do gardła. Odetchnął głębiej kilka razy i dopiero wtedy odezwał się:
– Potrzebuję grubej gałęzi. Takiej, która zdoła zablokować mechanizm. Znajdź mi jakąś.
Krótkie, zwięzłe rozkazy zdawały się utrzymywać emocje Dinessel w ryzach. Dziewczynka pokiwała głową po raz kolejny, jakby niepewna swego głosu. Zanim jednak podniosła się na nogi, Amras chwycił ją za ramię, drugą dłonią zakrywając usta.
Po drugiej stronie jaru, tam gdzie zniknął koziołek, ktoś był. Ktoś przemieszczał się szybko, ale kroki były zbyt krótkie i spieszne, by należeć do elfów. Dinessel zachłysnęła się i zmartwiała w uścisku opiekuna, który pociągnął ją w dół, tak że oboje padli plecami na ziemię. Ona także musiała zorientować się, że to nie był nikt z ich oddziału.
– Ćśśś.
Leżeli bez ruchu, dopóki odgłosy nie oddaliły się trochę. Orkowie poszli dalej, ale Amras nie wątpił, że lada moment natkną się na martwego lub dogorywającego koziołka. Elf odetchnął głębiej i przez moment przyglądał się swojej towarzyszce oceniającym wzrokiem. Dinessel rozpłaszczyła się obok niego, rozdarta między rozkazem utrzymującym ją w miejscu a chęcią ucieczki, która mogłaby najwyżej przyspieszyć ich zgubę. Trzeba było działać. Już.
– Musisz ich wystrzelać.
– Co takiego? – szepnęła z niedowierzaniem Dinessel. Na policzku i brodzie miała rozmazaną krew z rękawicy Amrasa, ale chyba nie zdawała sobie z tego sprawy.
– Będą wracać – wytłumaczył syn Feanora. – Gdy zobaczą truchło, będą ostrożniejsi. Bardziej czujni. Nakryją nas tutaj, więc musisz wyjść im naprzeciw tak, by nie mogli cię dostrzec, i wystrzelać, ilu tylko zdołasz. Ich jest tylko kilku. Będziesz bezpieczna.
– Nie dam rady – jęknęła prosząco dziewczynka. – N-nnie.
– Jeżeli tego nie zrobisz, możesz mieć życie elfa na sumieniu – warknął Amras, widząc jej wahanie. – Uwierz mi, nie chcesz.
Dłonie zaciśnięte na łuku drżały, wielkie błyszczące wpatrywały się w niego z przerażeniem.
– Pewnie nie zdołasz daleko uciec, ale ja zginę pierwszy, jeśli nas tu nakryją – powtórzył ostro Amras, próbując nie zważać na ból promieniujący aż za kolano. – Jeżeli będę miał szczęście. Ty w bezpośrednim starciu nie masz najmniejszych szans, ale z łuku strzelasz dobrze. Poradzisz sobie. Idź. Albo zostaw mnie tu i uciekaj. W tej chwili, bo potem będzie za późno.
Widział konflikt rozgrywający się w dziewczynce i jej śmiertelne przerażenie. Jeżeli przycisnął ją zbyt mocno i znów ucieknie na oślep... Ale nie. Dinessel przełknęła ślinę i podniosła wzrok. Pokiwała głową, a potem wstała i zaczęła pewnie wspinać się na zbocze jaru. Wiedział, że jeżeli jej się nie uda, to spojrzenie srebrnych oczu będzie go długo prześladować. O ile sam przeżyje.
Nie było czasu, żeby się zastanawiać. Amras zacisnął zęby i podniósł się, przenosząc ciężar ciała na zdrową nogę. Stał przez chwilę i nasłuchiwał, ściskając w ręce miecz. Najpierw usłyszał nawoływania, najpewniej orkowie znaleźli koziołka. Zaraz potem ponad przytłumioną przez odległość rozmową wzniósł się nagle bolesny krzyk. Amras obnażył zęby w uśmiechu. Dinessel musiała trafić.
Kolejny wrzask i wrzawa, a następnie pobrzękiwanie rynsztunku, gdy orkowie rzucili się do ucieczki. Najmłodszy syn Feanora stanął pewniej, poprawił ułożenie dłoni na rękojeści miecza. I czekał.
Na jego szczęście nie zauważyli, że jest uziemiony, jedynie zwietrzyli krew. Dwóch zaatakowało, licząc na relatywnie łatwe zwycięstwo, ale Amras nie zamierzał czekać. Sparował pchnięcie i uderzył z szybkością, której ork nie mógł się równać. Ku drugiemu musiał się obrócić, żelazne szczęki szarpnęły nogę, niemal wytrącając go z równowagi. Tym zacieklej zaatakował, nie czekając, aż przeciwnicy zorientują się, gdzie leży jego słabość.
Z trzecim nie miał tyle szczęścia. Ork rzucił się na niego od tyłu i zbił z nóg. Amras syknął z bólu i obrzydzenia, gdy poczuł na sobie znienawidzone łapska. Błyskawicznie przetoczył się, przygwoździł wroga kolanem i szarpnął, aż kręgi trzasnęły z chrzęstem.
– Amrasie!
Ostatni z nieprzyjaciół zorientował się, że sam nie podoła elfiemu wojownikowi i rzucił się do ucieczki wprost na Dinessel, która nadbiegła z góry. Dziewczynka zastygła z palcami zaciśniętymi na łuku, niezdolna zrobić kroku.
Amras wyszarpnął nóż i cisnął w ślad za orkiem. Ten, trafiony w plecy, zrobił jeszcze dwa kroki i padł.
– To wszyscy? – zapytał syn Feanora, siadając tak, by wnyki mniej szarpały nogę. Dyszał ciężko. – Dinessel! – zawołał półgłosem, bo elfka jak zahipnotyzowana wpatrywała się w orka dogorywającego niemal u jej stóp. – Zadałem ci pytanie.
– T-tak.
– Dobrze. – Amras zerknął oceniająco na swoją nogę i syknął wściekle. – Dobij go – polecił. – Nie sięgnę go, a gotów nam swoim charkotem ściągnąć jeszcze jakieś szkaradztwo na głowę – ponaglił, bo dziewczynka nawet nie drgnęła.
Dinessel spojrzała na niego, potem na orka. Przełknęła ślinę, cofnęła się o krok, gotowa do ucieczki.
– Nie bój się – westchnął Amras. – On cię nie skrzywdzi, ale może nam narobić kłopotów. Masz nóż, weź go i pchnij. Dasz radę to zrobić.
Zniecierpliwiony patrzył, jak dziewczynka czai się nad orkiem, jak się waha i chce cofnąć, aż w końcu pod jego spojrzeniem wypełnia rozkaz. Odskoczyła zaraz z okrzykiem obrzydzenia, okręciła się i dopadła do niego w kilku krokach. Nim mógł coś zrobić, Dinessel już była na kolanach obok niego i skryła twarz w jego kaftanie. Drżała jak liść na wietrze.
– Ilu trafiłaś? – zapytał, udając, że nie słyszy siąkania nosem. Objął ją ramieniem, przytulił.
– Dwóch – wymamrotała dziewczynka. – R-reszta uciekła tu. P-przep-pra'szm.
– Już dobrze. – Amras przeczesał palcami włosy dziewczynki. – Podpuściłem cię, ale widzisz? Dałaś radę.
– N-nie.
– Dobrze się spisałaś – pochwalił krótko i bez zbędnej siły, ale stanowczo odkleił od siebie dziewczynkę. – A teraz znajdź mi jakąś grubą gałąź.
Dinessel poszła posłusznie, ocierając oczy. Zniknęła zaraz między drzewami, a Amras pozwolił sobie na bolesne westchnienie, gdy przesunął ręką po rzędzie krwawych dziur ponad szczękami pułapki. Droga powrotna do obozowiska zapowiadała się na długą i mało przyjemną.
– Takie się nadadzą? – spytała towarzyszka, ciągnąc za sobą dwa konary. Stanęła nad nim niepewnie, wyraźnie niespokojna na myśl, że znów będzie musiała pomagać przy feralnej pułapce.
– Tak, te powinny wytrzymać – uznał Amras po obejrzeniu drewna. Widać jakaś niedawna wichura musiała je ułamać, tak że konary wciąż były wilgotne i pełne przywiędłych liści. – Poradzę sobie z tym. Ty idź pozbierać swoje strzały. Upewnij się tylko, że ork jest martwy, nim się zbliżysz, żeby nie pchnął cię czymś przypadkiem.
Sądząc z miny Dinessel, ta nie bardzo wiedziała, czy rozkazy są lepsze niż perspektywa asystowania przy otwieraniu pułapki, ale wspięła się ponownie na krawędź jaru i zniknęła.
Żelazne szczęki trzymały mocno, a stopa zaczynała drętwieć. Amras wsunął cieńszą z gałęzi i zaczął podważać, klnąc, gdy palce ślizgały się po pokrwawionym żelazie. Nieraz już zdarzało mu się uwalniać zwierzynę z takich pułapek, ale nigdy siebie. Gdyby lord Orome widział, jak okrutnych sposobów używano, by chwytać zwierzęta... Zdumiony myślami, które pchnęły go daleko do czasów polowań ze starszymi braćmi w lasach Valara, Amras wstrząsnął głową i odgiął szczęki jeszcze trochę, tak że w końcu uwolnił nogę. Pozwolił, by wnyki zacisnęły się na gałęzi, zainteresowany bardziej szkodami, jakie poczyniły w jego nodze.
xxx
Im dłużej szli, tym odleglejszy wydawał się cel. Milczeli przez większość czasu. Dinessel bez słowa skargi dźwigała swojego koziołka, choć dla drobnej dziewczynki zdobycz stanowiła znaczący ciężar. Amras pozwolił jej na to, mimo że widział rosnące znużenie wychowanki; sukces na polowaniu był jedyną dobrą rzeczą, jaka jej się przydarzyła i najmłodszy syn Feanora nie chciał jej zniechęcać na samym początku. Napięcie dziewczynki i jego własna, pulsująca bólem noga wykluczały wykorzystanie powrotu na naukę; Amras wolał się skupić na dobieraniu najdogodniejszej drogi i na tym, by nie okazywać zbytnio swojej złości. Dinessel i bez tego była wystarczająco zdenerwowana.
Amras był wściekły na siebie za ten moment nieuwagi, gdy pobiegł za Dinessel, by polowanie nie przerodziło się w niebezpieczną dla mniej sytuację. Z każdym krokiem szarpiący ból przypominał o wnykach, a stopa w bucie odklejała się od podeszwy z nieprzyjemnym mlaśnięciem. W zasadzie powinien się cieszyć, że stalowe szczęki nie złamały mu kości, i tak też powiedział Dinessel, gdy w czasie marszu wyłapał jej nieszczęśliwe spojrzenie; to jednak nie zmieniło jego nastroju.
Zrobili krótki postój, gdy Amras spostrzegł kępę świeżych ziół wyrastających pomiędzy zeschłymi szczątkami z poprzedniego roku. Liście tych roślin były bardzo cenione przez Alcarino, a po ostatniej zimie jego zapasy zostały mocno uszczuplone. Dla obojga za to stanowiły w tej chwili doskonały pretekst do odpoczynku. Dinessel zajęła się zbieraniem ziół w bukiet, który, wysuszony, zabiorą później dla uzdrowiciela, a Amras zerwał trochę liści i obłożył nimi poranioną łydkę, by możliwie powstrzymać opuchliznę.
W innej rzeczywistości to mógłby być bardzo przyjemny ranek, zorientował się w pewnym momencie elf, obserwując towarzyszkę; wiosenny las, słońce, kwiaty na wianek i koziołek na kolację. Dinessel była zwrócona tyłem do niego, a prosta czynność zbierania ziół trochę ją uspokoiła. Mimo to wciąż sprawiała wrażenie nieco zlęknionej i co chwila oglądała się za siebie, jakby sprawdzając, czy przypadkiem nie została sama. Amrasowi zdawało się wręcz, że z ulgą przyjęła hasło do dalszej drogi.
Szli wolno, więc słońce stało już wysoko na niebie, gdy dotarli w końcu do obozu. Amras liczył, że spotkają po drodze kogoś z oddziału, lecz większość myśliwych odeszła dalej niż oni, więc nie było komu uwolnić dziewczynki od ciężaru. W efekcie pod koniec Dinessel wlokła się kilka kroków za nim, przygarbiona pod ciężarem koziołka, którego uparła się donieść do celu. Na widok obozowiska zatrzymała się, a na jej twarzy odmalowała się ulga.
Himeleth, stojąca na straży po południowej stronie, pierwsza ich dostrzegła. Obcięła badawczym spojrzeniem dowódcę, później dziewczynkę, która potknęła się i w ostatniej chwili złapała równowagę. Zaraz też ktoś doskoczył do niej i uwolnił ją od ciężaru. Dinessel stanęła i wyprostowała się. Himeleth obejrzała się na kulejącego dowódcę, ale potem zwróciła się ku dziecku. Dinessel stała jak słup i zdawało się, że znużenie i ulga uczyniły ją niezdolną do zrobienia choćby kroku, co kazało elfce zastanowić się, co takiego się wydarzyło. Amras za to wyglądał na bardziej wściekłego niż uszkodzonego, więc zagadnęła swobodnym tonem.
– Znowu?
– Tym razem mam mokro w bucie – warknął na nią dowódca. – Trzymaj – wcisnął jej w ręce wiązkę ziół i pokuśtykał dalej nad strumień.
– Jest jakaś okazja? – zawołała za nim elfka, ale zamiast iść z Amrasem, cofnęła się ku Dinessel i objęła ją ramieniem.
Dziewczynka otrząsnęła się i przetarła oczy. Korzystając z zaproszenia, przytuliła się do starszej towarzyszki i oparła czoło o jej bark.
– Jesteś cała? – zagadnęła kontrolnie Himeleth, choć wiedziała, że gdyby coś jej się stało, Amras kazałby się nią zaopiekować.
– Mmm.
– Idź się wymyć, jak teraz spłuczesz, to może ci koszula wyschnie do wieczora na wietrze – poleciła elfka, wskazując na zabryzgane krwią rękawy i przód koszuli.
Dziewczynka niechętnie wysunęła się spod jej ramienia i poszła nad wodę w ślad za Amrasem. Himeleth znalazła jej zapasową koszulę, a gdy dziewczynka skończyła się myć, boso podreptała za nią do ognia, żeby coś zjeść. Wzięła swoją miskę i usiadła możliwie blisko Amrasa, któremu ktoś pomagał opatrzyć porządnie nogę. Nie zwracała zbytnio uwagi na jego relację, a gdy tylko zjadła, zwinęła się w kłębek i zasnęła.
xxx
Grupki myśliwych wracały kolejno, przynosząc upolowaną zwierzynę. Obozowisko rozbrzmiewało rozmowami i pracą; mięso trzeba było przygotować do suszenia, skóry wyprawić, broń oczyścić. Amrasowi wkrótce sprzykrzyła się bezczynność i także dołączył do pracy. Jego pechowa przygoda z Dinessel nie była na szczęście zbytnio roztrząsana, niemniej jednak każdy wracający oddział obrzucał dowódcę pytającymi spojrzeniami i zasługiwał na chociaż kilka słów wyjaśnienia. Skwaszony humor syna Feanora powstrzymywał powstrzymał nawet jego przyjaciół przed docinkami, choć przecież cała sytuacja, pomijając starcie z orkami, była raczej absurdalna. Jeśli coś komentowano, to znaczącą poprawę w reakcjach Dinessel w porównaniu z jej paniczną ucieczką. Przypisywano to głównie jej przywiązaniu do Amrasa, ale przyczyny były mało istotne. Dziewczynka zasłużyła sobie na pochwały, ale większości z nich nie usłyszała.
Amras zorientował się, że pomimo hałasu, jego mała podopieczna wciąż spała zwinięta w kłębek obok miejsca, gdzie przedtem siedział. Nie obudziły jej ani rozmowy, ani ogólny obozowy gwar. Drobna sylwetka dziewczynki z płaszczem naciągniętym na głowę przypomniała Amrasowi bratanka w czasie jego młodości; Celebrimbor po długich godzinach pracy także potrafił paść tam, gdzie stał i spać niezależnie od tego, co działo się dookoła. Gdzie był teraz? Amras od dawna nie miał żadnych wieści o bratanku, ale podejrzewał, że uciekł gdzieś na południe razem z niedobitkami z Nargothrondu. Czy wiedział już o śmierci ojca? Zapewne tak, uciekinierzy z Doriath z pewnością unieśli ze sobą wieści o wydarzeniach z zimy.
– Amrasie? – Himeleth, jedna z elfek należących od dawna do zwiadowców, przykucnęła zaniepokojona. – Co się dzieje?
– Nie, nic. – Dowódca wstrząsnął głową i przetarł oczy, próbując pozbyć się obrazu pogrzebanych niedawno braci. Nie chciał pamiętać, nie chciał myśleć o tym, że Celegorm z pewnością wykpiłby bezlitośnie jego wpadkę z wnykami. Wiele by dał, by go usłyszeć. Łapał się nawet na tym, że czekał, aż brat wróci z sarną na ramieniu i psem u nogi.
– Trzeba by małą obudzić – zauważyła Himeleth. – Szkoda, żeby przegapiła swoją pierwszą upolowaną kolację.
– Dosypałaś jej czegoś, żeby spała, prawda? – zorientował się Amras. – Dlaczego?
– Obserwowałam ją nad wodą. – Elfka usiadła wygodniej. – Poszła się wymyć, ale tak naprawdę zasypiała na stojąco. Widziałam, jak się kiwa i przysypia na brzegu, ale za każdym razem siadała, czujna i spięta.
– To dobrze. Wyrobi sobie odpowiednie nawyki – zauważył Amras; to było coś, czemu większość z nich zawdzięczała życie. – Teraz może się boi, ale jeszcze będzie z niej zwiadowca. Im szybciej się nauczy, tym lepiej dla niej.
– Ale nie będzie z niej nic, jeśli przez takie napięcie wpakuje się w większe kłopoty – odbiła piłeczkę Himeleth. – Nie sądzę, żeby spała cokolwiek po ucieczce, za bardzo była wystraszona.
– Nauczy się – powtórzył syn Feanora, przyglądając się śpiącej dziewczynce. Bywała męcząca ze swoją skłonnością do chodzenia za nim, gdy tylko przebywał w twierdzy Amon Ereb, ale zwykle wzbudzała sympatię i poprawiała nastroje. – Myślałem, że sobie dzisiaj nie poradzi i znów gdzieś ucieknie, ale spisała się całkiem dobrze. No i przynajmniej nie czepia się już mojej nogawki – zakpił, ale po minie towarzyszki poznał, że jego uśmiech wypadł raczej blado.
– A szkoda – stwierdziła elfka. – Lubiłam szkraba na murach.