Akcja opowiadania rozgrywa się niedługo po ataku na Doriath. Tekst stanowi część cyklu 'Kroniki rodu Feanora" i akcja rozgrywa się po tekście "Zgaszone gwiazdy".


Rozdział I

Dzień powoli chylił się ku końcowi, lecz grupa elfów wędrujących poprzez las nie zwalniała kroku. Zima była długa i ciężka, a choć po nieudanym ataku na Doriath wrócili do twierdzy w uszczuplonych siłach, zapasy skurczyły się niepokojąco. Tereny na północ od Amon Ereb zaroiły się od sług Nieprzyjaciela, czyniąc je niegościnnymi i niebezpiecznymi. Amras zdecydował się więc wyruszyć na wschód, lecz i tu okazało się, że muszą odejść dalej od domu, by móc liczyć na większą zdobycz. Zwiadowcy rozesłani po okolicy mieli za zadanie rozeznać się w terenie, by można było wyznaczyć najdogodniejsze miejsce.

Jeden z elfów wysłanych na rekonesans wracał spiesznie, już z daleka sygnalizując, że ma pilne wieści. Amras wysunął się na czoło oddziału i zrównał się ze swoim podkomendnym. Wysłuchał krótkiego raportu i podziękował skinieniem głowy.

– Wygląda na to, że nasze plany na dzisiaj właśnie się zmieniły – wycedził. – Zapolujemy najpierw na co innego.

Zachowanie myśliwych uległo zmianie. Na niektórych twarzach pojawiły się drapieżne uśmiechy, łuki i oszczepy zostały zastąpione przez miecze. Nieliczni łucznicy poprawiali kołczany, upewniali się, że broń jest na podorędziu.

– C-co takiego?

W ogólnej ciszy lasu pytanie zabrzmiało głośno i nie na miejscu. Towarzysząca grupie Dinessel wysunęła się do przodu. Pod spojrzeniami myśliwych speszyła się i zarumieniła, mimo że w większości starsi elfowie byli przyjaźni i traktowali ją jako miłe urozmaicenie standardowego patrolu.

– Orkowie – rzucił ktoś obojętnym tonem.

Jedno słowo zadziałało na dziewczynkę jak klątwa. Dinessel zdrętwiała cała i obejrzała się gwałtownie za siebie, jak gdyby spodziewała się zobaczyć wroga. Amras wychwycił jej proszące spojrzenie i westchnął w duchu. Pewne rzeczy, jak widać, się nie zmieniały.

– Polowanie odłożymy na później – wyjaśnił z nutką zniecierpliwienia w głosie, ale zreflektował się trochę. Podszedł bliżej i położył dziewczynce rękę na ramieniu. – Trzymaj się z łucznikami i nie wchodź w bezpośrednie starcie. Strzelaj tylko wtedy, gdy będziesz mieć czyste pole – napomniał stanowczo. – Ale strzelaj bez wahania. Tak, jak cię uczyliśmy.

– Tak... – Dinessel, wzorem innych, upewniła się, że strzały wychodzą łatwo z kołczanu, a rzemienie trzymają karwasz na swoim miejscu.

Któryś z łuczników uśmiechnął się zachęcająco, gestem zapraszając, by do nich dołączyła. Amras wrócił do zwiadowcy, który przyniósł informację o wrogu i wypytał jeszcze o szczegóły, a potem podzielił elfów na dwie grupy i nakazał ruszyć w drogę.

Wpadli jak burza na oddział orków, wykorzystując pełen impet. Orków było niewielu, a elfowie mieli po swojej stronie element zaskoczenia i ostrzał łuczników, nic więc dziwnego, że wróg nie miał szans.

Choć łukiem władał równie dobrze jak mieczem, Amras tym razem wybrał bezpośrednie starcie. Gniew kipiący w nim od czasu klęski w Doriath w końcu znalazł jakieś ujście. Stal błyszczała w precyzyjnych, oszczędnych cięciach, a orkowie padali pod miażdżącym atakiem elfów. Poczwary Morgotha płoszyły im zwierzynę i rozzuchwalały się coraz bardziej, podchodziły coraz bliżej, więc elfowie radzi byli oczyścić trochę swoje tereny z plugastwa.

Czego nikt nie powiedziałby głośno, to że dobrze było zetrzeć się z wrogiem, który nie był elfem, którego można było po prostu zlikwidować z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Każdy jeden ork mniej to było drobne zwycięstwo nad Morgothem; rozpaczliwe, być może nic nie znaczące, ale jedna zwycięstwo.

Wkrótce było już po wszystkim.

– Ten oddział był za mały, by zapuścić się samotnie tak daleko – stwierdził Amras, chowając swój miecz. – Gdy wrócimy do twierdzy, trzeba będzie wysłać silniejsze patrole. Nie możemy dopuścić ich bliżej.

– Raczej nikt nie będzie narzekać – rzucił ktoś, schylony jeszcze nad orkiem, którego właśnie dobił.

Amras skinął głową i zapytał głośniej:

– Ktoś jest ranny? Coś, czym trzeba się martwić? – rozejrzał się pobieżnie po krzątających się wokoło elfach. – Dine... – urwał.

– Uciekła – odparł natychmiast łucznik, któremu została powierzona. – Widziałem, jak strzela z nami, ale potem w bezpośrednim starciu kazałem jej zostać z tyłu. Musiała nie wytrzymać.

– Orkowie?

– Żaden się nie wymknął, panie – zapewnił zaraz inny. – Nic, co mogłoby ją skrzywdzić.

– A myślałem, że mamy to już za sobą – westchnął Amras z niezadowoleniem. – Trudno. Znaleźć ją i sprowadzić do obozowiska – rozkazał, rozdzielając gestem elfów na tych, którzy mieli szukać i na tych, mniej licznych, którzy mieli wrócić po pozostawione włócznie i zabrać je do obozu. Sam poszedł z pierwszą grupą.

xxx

Bregnir szedł przez las, wypatrując potencjalnych miejsc, które przestraszona dziewczynka mogła wybrać jako kryjówkę. Widział po elfach Amrasa, że szukanie dziecka w lesie wszystkim kojarzyło się źle; sprawa z porzuconymi synami Diora wciąż była świeża.

Był sam. Gdyby chciał, mógłby w tej chwili pójść swoją drogą i nigdy więcej nie widzieć Bratobójców. Teoretycznie. Niezależnie bowiem od tego, co sądził o synach Feanora, musiał przyznać im rację. W promieniu wielu mil od Amon Ereb znajdowały się tylko nieliczne noldorskie osady, zaś od ujścia Sirionu dzieliła go droga, której mógłby samotnie nie podołać; tam, podobno, umknęły niedobitki z Doriathu.

Nie było sensu się oszukiwać. Nie znał tych ziem i nawet gdyby zdołał uniknąć wrogów, pogubiłby się na bezdrożach. Bregnir westchnął i podjął trop, który wydawał się być śladami Dinessel. Jak dotąd cieszył się swobodą w tej niewoli u Noldorów; większą, niż przypuszczał, gdy osaczyli go wtedy w lesie. Spodziewał się uwięzienia, a tymczasem został zwyczajnie wmieszany między mieszkańców twierdzy. Przydzielono mu obowiązki, początkowo lekkie, a gdy wydobrzał z ran, któryś ze zwiadowców Amrasa przyniósł mu broń i oznajmił, że o świcie ruszają na polowanie. Bregnir nie umiał chyba w pełni ukryć zaskoczenia, bo Noldo ostrzegł go tylko, by nie próbował niczego głupiego, a on z łatwością dopowiedział sobie resztę. Chcesz iść, uciekać, twoja wola. Ale podnieś broń na kogoś z nas, a zwłaszcza na naszych lordów, a tym razem nie będzie w pobliżu uzdrowiciela, który by cię ocalił. Jesteś częścią naszej grupy, pogódź się z tym i przydaj na coś.

W miarę, jak szedł, udzielała mu się irytacja pozostałych. Dinessel wprawdzie trzymała się z od niego daleka od czasu ich pierwszego, niezbyt fortunnego spotkania, ale Bregnir tak jak inni chciałby, żeby była bezpieczna. Nawet, jeśli w tym wypadku oznaczało to mieszkanie z Bratobójcami.

Znalazł. Od strumienia aż do rosnącej nieopodal kępy młodych świerków wiódł wyraźny trop. Pod najniższymi gałęziami za to mignęły mu podeszwy niedużych butów.

– Wychodź stamtąd – polecił szorstko. – Dinessel, słyszysz? Dość tego. – Myśliwy przykucnął zniecierpliwiony, bo dziewczynka nawet nie drgnęła. Zaniepokojony, odchylił nieco najbliższą gałąź, ale gdy i to nie wywołało reakcji, chwycił ją za nogi i pociągnął.

Mała pisnęła boleśnie, jakby wyrządzał jej krzywdę. Próbowała kopać i wyszarpnąć się, ale elf przygwoździł ją do ziemi.

– Dinessel, uspokój się! Nic ci nie grozi! – warknął zirytowany, bo dziewczynka prawie trafiła go w szczękę. Obrócił ją na plecy i przytrzymał nadgarstek, gdy w drobnej dłoni dostrzegł nóż.

Dinessel zachłysnęła się, gdy dotarło do niej, że to elf pochyla się nad nią i nie pozwala zaatakować. Przestała się szarpać.

– Puść – chlipnęła. – To boli.

Bregnir zluzował uścisk i zabrał jej nóż. Dinessel usiadła, głęboko nieszczęśliwa, i wbiła wzrok w swoje buty. Na policzku miała podbiegłą krwią pręgę, gdzie jakaś gałązka musiała ją smagnąć po twarzy.

– Zgłupiałaś? – zapytał szorstko myśliwy. – Z nami jesteś bezpieczna, sama nie. Zrobiłaś sobie coś?

– N-nie – wymamrotała dziewczynka i sztywno pozbierała się na nogi. Ledwie stanęła, elf chwycił ją za ramię.

– Wracamy do obozu. I lepiej, żebyś więcej nie uciekała, twój lord jest wściekły – ostrzegł i poprowadził ją spiesznie między drzewami, nie zważając na łzy cieknące jej po policzkach.

xxx

Nie minęła godzina, jak wszyscy wrócili do obozowiska. Dowódca należał do jednej z ostatnich grup; on i jego kompan wrócili z sarną, którą przekazali zaraz do oporządzenia na kolację.

Amras odszukał wzrokiem zgubę, która przysporzyła im tylu kłopotów. Dinessel siedziała z boku zawinięta w płaszcz, z kolanami podciągniętymi aż po brodę. Potargane, na pół wysuszone warkocze pełne były igieł, a policzek znaczyła brzydka sina pręga, ale poza tym wydawało się, że dziewczynka jest cała i zdrowa. Na widok dowódcy przestała wbijać wzrok w ziemię, lecz nim wstała, Amras powstrzymał ją gestem. Zignorował chwilowo wystraszone, nieszczęśliwe oczy wodzące za nim spojrzeniem i upewnił się najpierw, czy wszyscy wrócili i czy zadbano o rozstawienie straży. Dopiero potem podszedł do swojej młodej podopiecznej.

– Jak ty wyglądasz, co?

Dinessel, pozostawiona dotąd sama sobie przez resztę grupy, szarpnęła głową na pełen dezaprobaty ton opiekuna i zerwała się na nogi.

– Idź doprowadzić się do porządku – polecił jej Amras, wskazując ręką na strumień. – Tylko się nie oddalaj, nikt nie ma zamiaru cię dzisiaj więcej szukać.

– Tak, panie – potaknęła Dinessel i umknęła spiesznie nad wodę. Zdawało się, że nuta niezadowolenia w głosie ulubionego opiekuna wystarczyła, by prawie doprowadzić ją do płaczu.

Amras dał jej chwilę na zmycie z siebie błota, zerkając tylko, czy dziewczynka na pewno się nie oddala. Mieli jeszcze trochę czasu, nim kolacja będzie gotowa, więc skorzystał z niego, by wyjaśnić pewne kwestie. Dołączył do Dinessel, gdy ta usiłowała wyczesać z włosów igliwie. Jak zauważył bez większego zdziwienia, oczy miała pełne łez.

– Tak zdecydowanie lepiej – odezwał się spokojnie i usiadł obok na skraju strumienia. Wyciągnął ze srebrzystych włosów kawałek gałązki i wrzucił go do wody.

Dinessel skinęła głową i podciągnęła kolana pod brodę, ocierając przy tym mokre ręce o kolana. Wzrok utkwiła w czubkach swoich butów,

– Możesz mi powiedzieć, co to miało znaczyć? – Amras szybko pogodził się z faktem, że dziewczynka nie odezwie się z własnej woli. – Dlaczego uciekałaś? To było nierozsądne.

– Bałam się. – Dinessel siąknęła nosem i wzdrygnęła się na samo wspomnienie. – Przepraszam... Ja nie chciałam, tylko...

– Szszsz – uciszył ją Amras. – Moim zamiarem było zabrać cię na polowanie i uczyć, a nie konfrontować w walce z orkami – przyznał. – Problem w tym, że jak widzisz, nie jesteśmy w stanie wszystkiego przewidzieć. Idąc z nami, musisz być przygotowana na każdą ewentualność. Nikt z nas nie może ci obiecać, że nie wpadniemy przy okazji na wrogów. Ale co ważne, musisz w takich sytuacjach słuchać rozkazów.

Dziewczynka oparła brodę na kolanach i mruknęła coś cicho, a Amrasowi zdawało się, że przysunęłaby się bliżej, gdyby miała śmiałość. Najwyraźniej jednak sądziła, że się na nią gniewa, bo ani drgnęła.

– Miałaś prawo się bać, jesteś jeszcze dzieckiem. – Amras znów przerwał milczenie, gdyż uznał, że pewne sprawy należy wyjaśnić. – Gdy byliśmy w twoim wieku, Celegorm nie chciał nawet słyszeć o zabraniu nas na polowanie... – dorzucił nagle, bardziej do siebie niż do swojej małej towarzyszki. – A tam nic nam nie groziło...

– Byliście? – zapytała cichutko Dinessel i Amras momentalnie przeklął swój komentarz.

– Mój brat bliźniak i ja – odparł krótko. – Ambarto zginął dawno temu – wyjaśnił sucho; czarne niebo rozjaśnione pożogą stanęło mu przed oczami i zaraz zostało przysłonięte korytarzami Menegroth. Odkąd Amras pierwszy raz zobaczył, co ogień potrafi zrobić z ciałem, był wdzięczny, że nie dane mu było pożegnać bliźniaka.

– Nie wiedziałam...

– To było dawno – uciął temat syn Feanora. Zabrał małą, by rozproszyć nauką czarne myśli, a nie pogrążać się we wspomnieniach. – Teraz interesuje mnie twoja ucieczka.

Dinessel znów tylko kiwnęła głową, ale długo milczała, nim zdecydowała się odezwać, a i wtedy nie chciała spojrzeć na swojego opiekuna.

– To pierwszy raz, jak ich widziałam, odkąd... – Dziewczynka zebrała się na odwagę i przysunęła bliżej; jeszcze niedawno bez pytania wdrapałaby się Amrasowi na kolana. – Wtedy kazali mi się schować, mama...

– Masz pełne prawo się ich lękać – powtórzył Amras. – Ale jeśli się boisz, przyjdź do kogoś z nas, czy do mnie, czy do Himeleth, czy do kogokolwiek. W grupie jesteśmy bezpieczniejsi. Twoja ucieczka sprawiła, że musieliśmy się rozproszyć, a samotnego elfa łatwiej osaczyć i porwać. Nie możesz tak robić.

– N-nie będę...

– Nie mogę ci obiecać, że nie trafimy kiedyś na oddział, któremu nie zdołamy sprostać – przyznał ponuro Amras; nie zamierzał przyrzekać niewykonalnego. Świadomość, jak beznadziejnie brakowało im wojowników, uwierała jak wrzynający się w skórę rzemień. W tej chwili każda potyczka była już tylko odwlekaniem ostatecznej zagłady.

Dinessel musiała wyczuć jego ponury nastrój, bo wstrząsnęła się i przysunęła jeszcze bliżej. Amras pozwolił jej oprzeć się o swoje ramię, oczyma wyobraźni widząc Caranthira, który nieraz celowo podrzucał mu ją na kolana, gdy była mniejsza.

– Dlaczego jesteś taka mokra? – zapytał nagle, gdy rękaw dziewczynki otarł się o jego nadgarstek.

– Poślizgnęłam się na kamieniach i wpadłam do strumienia – przyznała zawstydzona Dinessel. – Nie patrzyłam, chciałam tylko jak najdalej...

– W takim razie wracaj do ogniska, pomóż przy kolacji i wysusz ubranie – przykazał jej Amras. – A przede wszystkim buty, bo będziesz jutro bardzo nieszczęśliwa, jak sobie obetrzesz stopy.

– Jutro...?

– A co myślałaś? – prychnął Amras z rozbawieniem. – Nie nauczysz się niczego, jeśli będziesz tylko pilnować kociołka.

W oczach dziewczynki błysnęło ożywienie i nieśmiała nadzieja, tak że Amras z przyjemnością wyciągnął zza paska nóż oddany mu przez Bregnira.

– To, zdaje się, należy do ciebie – powiedział i podał dziewczynce broń. Dinessel natychmiast chwyciła ją i schowała jak skarb.

Gdy dawał jej nóż przed wyjazdem, powiedział tylko, że został zrobiony przez Curufina. Już kiedyś prosił brata o przygotowanie takiego drobiazgu dla ich małej podopiecznej, ale Curufin chyba nie zdążył go wykonać. Amras wybrał więc z jego kuźni ten, o którym wiedział, że został przez niego wykonany. Dinessel nie musiała o tym wiedzieć.


Bregnir jest moim OC Sindarem z Doriath, który wbrew swojej woli znalazł się w grupie Feanorian. Pojawia się przelotnie w poprzednim opowiadaniu, "Zgaszone gwiazdy".